Jakub Małecki
to mój mistrz od emocji: ma w sobie dar, który powoduje, że nigdy nie
wydają się one tanie czy papierowe. Przeciwnie, uderzają do głębi i
zostawiają w czytelniku małą ranę, rysę, która z nim zostaje i
przypomina o sobie od czasu do czasu, jak nadwrażliwy ząb. Czytam
kolejne jego książki i stwierdzam z radością, że Małecki nie zawodzi. „Horyzont”
potwierdza jego klasę – co więcej, to moim zdaniem najważniejsza
książka autora, choć on sam mówi, że zawsze ta ostatnia jest
najważniejsza (dopóki nie pojawi się nowa). Ale dla mnie właśnie ta,
właśnie „Horyzont”, jest arcyważna ze względu na temat.
A
jaki to temat? Czyjeś zniszczone życie, wydrążone do cna, wojna,
okrutna, nie nasza wojna w Afganistanie, w której jednak bierze udział
polska armia, krew, okrucieństwo, śmierć i później… Później powrót do
kraju z PTSD (zespół stresu pourazowego) i bliznami w pakiecie i dalsze
życie. Ale jak można żyć tak po prostu po traumie, co robić? Można jak
Maniek: słuchać bułgarskiego rapu, próbować pisać wspomnienia z misji w
Afganistanie, uciekać przed własną rodziną, zamykać się w sobie,
odmierzać kolejne dni bez celu, a także marzyć o powrocie na wojnę, bo
tylko tak umie się teraz żyć. Można wciąż wspominać to, co było na
misji, myśleć o przewrotnym pięknie kraju, który się niszczyło,
zabijając kolejnych ludzi, odpierając ataki i zabezpieczając miny. Tylko
żyć w kraju już normalnie nie można. Ludzie, którzy kiedyś byli bliscy,
teraz są dalecy.
Nikt cię nie rozumie. Nie rozumieją ci, którzy wcześniej rozumieli. Ojciec. Siostra. Najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Uświadamiasz sobie, że jesteś innym gatunkiem człowieka niż wszyscy dookoła ciebie.
Twoim językiem posługują się tylko ci, z którymi byłeś tam. Raz w roku chodzisz z nimi na piwo i wtedy, ten jeden raz w roku, czujesz się normalnie, na swoim miejscu, ale szybko się upijacie, to uczucie mija i wkrótce jest po wszystkim. Podczas honorowej kłótni o to, kto płaci za alkohol, widzisz, że jeden z kumpli zakleił w dowodzie osobistym swoje zdjęcie. Zastanawiasz się, czy on też czasami, tak samo jak ty, musi golić się na wyczucie, patrząc w umywalkę. Pamiętasz, jak jeszcze na pustyni wasz kierowca przybił prawo jazdy nożem do tablicy rozdzielczej w taki sposób, żeby ostrze przechodziło przez środek twarzy. Wydawało ci się to wtedy trochę głupie, trochę straszne. Rano wymieniacie kilka wiadomości o tym, jak to było ostro i kto co zgubił, kto rzygał. Żaden z was nie proponuje, by spotykać się częściej.
I jest jeszcze
ona, Zuza, współlokatorka. Osoba, z którą nic nie powinno Mańka łączyć,
a jednak łączy. Jedna rozmowa przy wspólnej pralce zaplata wątłą nić
porozumienia. Zuza także przed czymś ucieka i tak jak on słucha
bułgarskiego rapu. Czasem spotykają się wieczorem w pokoju i pijąc piwa,
opowiadają sobie kto miał gorszy dzień. To przed nią były saper
najbardziej się otwiera, może dlatego, że Zuza nie naciska, zdaje się,
że jej nie zależy, że milczenie przy browarze to dla niej dość. A gdy
młoda kobieta chce rozwikłać rodzinną tajemnicę, to do niego się zwraca,
a on… No, przeczytajcie sami.
Najpierw ciemność zaczyna wyglądać tak, jakby ktoś powoli dolewał do niej wody. Dzieje się to coraz szybciej, aż nagle wyblakła plama pęka pośrodku. Czerwona szczelina rozciąga się i rozszerza: horyzont jest jak kawał żelaza, w który ktoś tłucze młotem kowalskim. Z pęknięcia wylewa się płynny metal, formując płaski dysk, a potem półokrąg. Nagle wszystko staje się pomarańczowe: góry, piasek i ja. Jakby zabrakło innych kolorów.
Jestem pod
wrażeniem tego, jak Jakub Małecki zmierzył się z tym ogromnie trudnym
tematem, i jak opisał go, nie pozostawiając miejsca na niedopowiedzenia,
ale równocześnie w taki sposób, że nie da się nie współczuć głównemu
bohaterowi. Mam wrażenie, że pisarz wszedł w głowę żołnierza najgłębiej
jak mógł, sam nie będąc na misji wojennej. Wielkim trzecim bohaterem
„Horyzontu” jest trauma, to prawda, ale nie można nie zauważyć ogromu
delikatności i emocji, które również pojawiają się w tej historii.
Małecki pokazuje, jak niewypowiedziana tajemnica dławi życie osoby,
która jej strzeże, ale daje do zrozumienia, że za wolność słowa także
płaci się swoją cenę. Jak zwykle u tego autora, nic nie jest łatwe, a
przez to wszystko jest tak niezwykle prawdziwe, jakbyśmy czytali o
ludziach z krwi i kości, a nie o wymyślonych bohaterach.
Podziękowania
na końcu książki są wyjątkowo skromne i krótkie, ale myślę, że w tym
jednym zdaniu zawiera się wszystko: „Dziękuję Agnieszce Pasko i
Grzegorzowi Pasko, którzy dopuścili mnie do swojego świata – tak różnego
od świata cywilów, w którym na co dzień wszyscy bezpiecznie żyjemy”.
Minimum słów, maksimum emocji: to również dobre podsumowanie powieści
Kuby Małeckiego.
Recenzja pierwotnie ukazała się na blogu tanayah czyta.
Książka dostępna na filiach: 11, 13, 15, 17, 23, 24, 25, 28, 6 i 7.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz