Początek
roku to okres, w którym odbywa się wiele festiwali filmowych.
Zapadają na nich werdykty, które mają za zadanie wyłuskanie
z setek propozycji tych, które były najwartościowsze.
Miniony rok przyniósł wiele adaptacji filmowych książek –
wśród nich dla dorosłych, młodzieży i dla dzieci. To
produkcje polskie i zagraniczne. Pozwolę wymienić sobie choć kilka
pozycji ubiegłorocznych pozycji filmowych: „Miasto 44”,
„Niezgodna”, „Paddington”,
„Akademia
wampirów”,
„Dawca
pamięci”, „Hobbit: Bitwa Pięciu Armii”, „Kamienie na
szaniec”, „Niebo istnieje... naprawdę”, „Stulatek, który
wyskoczył przez okno i zniknął”. Czy to wartościowe produkcje?
Czy książka zawsze jest lepsza od filmu? Wiele już o tym
powiedziano i napisano, pewnie każdy ma swoje przemyślenia. I ja
dorzucę swoje pięć groszy.
Stoję
na straży poglądu, że filmy są świetnym uzupełnieniem książek,
pokazują czyjąś wizję świata przedstawionego na kartach książki.
Ubogacają czasem fabułę książki, przedstawiając inne koleje
losów bohaterów. Czasem przewracają książkę do góry
nogami. Przez to prowokują do własnych rozmyślań i sądów.
Osobną
kwestią jest to, że jedne produkcje filmowe są bardziej udane w
oczach widzów czy czytelników, inne mniej. A w opiniach
zawodowych krytyków filmowych czy literackich wygląda to
jeszcze inaczej . Jak zatem znaleźć ów złoty środek, by
zadowolić wszystkich? To chyba za każdym razem jest coś innego, bo
gdy film jest tylko wiernym odtworzeniem świata literatury, to uważa
się, że to tylko wierna kopia książki. A z kolei jeśli twórca
filmu jest zbytnio kreatywny, to pojawiają się komentarze, że jego
wizja nie trzyma się książki. Poza tym każdy odbiorca oczekuje
czegoś innego i zaspokojenie wszelkich pragnień nigdy nie jest do
końca możliwe.
W
tym miejscu chciałabym zachęcić do przeczytania i zobaczenia mało
znanego zagadnienia kuchni indyjskiej przedstawionego w książce i
filmie „Podróż
na sto stóp”.
Warto poprzez obie te formy zagłębić się w tę niezwykle bogatą
w smaki i zapachy kuchnię Wschodu. Film i książka opowiadają
historię młodego chłopaka, który dorastając, uczył się
tajników tradycyjnej kuchni indyjskiej od matki. Sam też nie
bał się eksperymentów kulinarnych. Doprowadziło go to do
objęcia posady szefa kuchni w rodzinnej restauracji, a potem kariery
w innych restauracjach. Wszystko to przedstawione jest na tle
zabawnych, a czasem przerażających losów rodziny próbującej
znaleźć swoje miejsce w Europie.
Jestem
zdania, że tym razem to film barwniej przedstawił zawiłości losu
głównego bohatera, wydobywając zeń to, co naprawdę
istotne. Feeria smaków, zapachów i kolorów
roznieci apetyt wielu odbiorców. Może nawet zachęci do
własnych eksperymentów kulinarnych.
Na
koniec mych rozważań pozostaje mieć tylko jedno marzenie – by
literatura i film za Kazimierzem Przerwą-Tetmajerem zgodnie mogły
za każdym razem wykrzyczeć na cześć sztuki wysokiej „Eviva
l'arte!”.
B.Sz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz